Podróż I Danii jest dane
Danię opuszczałem z uczuciem ulgi. Po dwuletniej bytności w kraju duńskim wszystko mnie tutaj męczyło. Czułem się coraz bardziej obco, coraz bardziej wyalienowanym. I mimo, że miałem tutaj mnóstwo przyjaciół, wielu interesujących ludzi, odczuwałem w sercu pustkę. Być może ziemia rodzinna głośniej ku sobie przywoływała, być może dotknęła mnie choroba, która targała wieloma emigrantami w okresie różnych wieków. Być może wreszcie, i chyba tą argumentację uznałem za najbardziej racjonalną, byłem zwyczajnie zmęczony, przesiąknięty szarością, nijakością tego kraju. Ilekroć wracałem do Danii z różnorakich wojaży po głównie Starym Kontynencie, tylekroć zdawałem sobie sprawę z ułomności tego kraju, z wieloaspektowej ubogości dawnej ziemi Wikingów, z jej bladości w porównaniu do tych innych wizytowanych krajów.
Bo czyż może zachwycać kraj, w którym królują deszcze, słoty i wiecznie jesienne temperatury, gdzie zanurzenie stóp w morskiej wodzie może wprawiać organizm w stany hipotermiczne, gdzie złakniony przyjaznej aury organizm jako święto przyjmuje dzień, gdy słońce nieśmiale wygląda zza grubej zazwyczaj warstwy chmur.
I bynajmniej nie mało przyjazna aura stanowiła asumpt do takiego, a nie innego oceniania Danii. Wszak można by wymieniać wiele przykładów krajów skapanych deszczem, tonących w mrokach pogodowego nieużytku, a mimo to nadzwyczaj urokliwych i w pamięci widza, ich walory podziwiającego, trwale się zapisujących. Z autopsji wymienić mogę ot choćby Norwegię czy Irlandię. Im podobnymi walorami Dania nie może się jednak chełpić. Mimo rozbudowanej lini brzegowej Dania nie zachwyca pięknymi plażami, a te kilka którymi kraj ten lubi się chlubić, nijak nie wytrzymują porównania do prawdziwych plaż. Kilka klifów, o których istnieniu wspominają duńskie przewodniki, podobnież bledną w porównaniu do tych z innych krajów. Podobnie duńskie fiordy, które stając w konkury z norweskimi musiałyby być zakwalifikowane do zdecydowanie niższej ligi. Lasy, czy w ogóle można mówić o ich występowaniu na duńskiej ziemi. Pięknie zielony, lesisty w zamierzchłych czasach półwysep Jutlandzki, wskutek działalności agralnej człowieka został doszczętnie wyjałowiony i wylesiony. Majestatyczne góry, widok który codziennie wprawia mnie w zachwyt i dumę, gdy tylko wyjrzę przez okno, i one w Danii są obce. Pagórek stusiedemdzisięcio – metrowy z groszem, pełnący zaszczytną funkcję najwyższego szczytu tegoż kraju, w moich stronach znajdowałby się kilka poziomów poniżej fundamentów mojego domu. Nic z wymienionych rzeczy nie sposób na duńskim łonie podziwiać. Pozostaje tylko znaleźć jakieś plusy w nieskończonej masie pól, agralnych posiadłości, które dominują w duńskim krajobrazie. Czy wszystkie te przywary, a wymienić możnaby jeszcze kilka, nie stanowią wystarczającego powodu do wykształcenia się w mojej głowie negatywnego wizerunku duńskiej ziemi. Wprawdzie Duńczycy próbując nadrobić naturalne niedobory atrakcyjności swego kraju tworzą substytuty, sztuczne twory, przyciągające masy na ich łono, starając się choć w ten sposób wyzuć turystów z poczucia rozczarowania. W ten sposób otwierają Legolandy, wielkie parki rozrywki, dzikie safari, sztuczne dżungle, inne podobne twory. Nijak one nie zastapią jednak dóbr, atrakcji płynących wprost z natury. Atrakcji, które potrafią zachwycać, zdumiewać, wprawiać w nieograniczony podziw dla twórczych sił przyrody.
Podobnież bogate ślady historii, punkty jak magnes przyciągające umysły żądne pławienia się w ich zamierzchłej historii i nieprzebrzmiałej sławie. Zamków, pałaców na duńskiej ziemi co kot napłakał. Te, które po żmudnych poszukiwaniach odnajdziemy, nie zachwycają. Podobnież ciężko znaleźć architektoniczne perełki romańskie, gotyckie, czasów renesansu, wszystkie które najtrwalszy ślad w myślach podziwiającego pozostawiają. Zabudowa szachulcowa, ceglany gotyk nijak nie licują z architektonicznymi cudami południowej i środkowej Europy. Na polu architektonicznym, polu bogatej spuścizny historycznej, i tutaj Dania nie stanowi miejsca spędzającego myśli podrózników, czy nawet zwykłych turystów.
Toteż zapewne są powody, dla których Dania generalnie omijana jest przez turystyczne grupy. Toteż zapewne jest i powód dla którego także ja odbierałem Danię niezbyt przychylnym okiem.
Mówi się, że czas leczy rany. Czas jednak ma jeszcze jedną fenomenalną właściwość, ano taką że jego upływ umożliwia także spojrzenie na pewne rzeczy, fakty, z innej, częstokroć znacznie szerszej perspektywy. I takie właśnie przeobrażenia nastąpiły w mojej głowie. Z perspektywy czasu zacząłem dostrzegać białe plamki na zupełnie przedtem czarnym firmamencie duńskim. Od tej pory szara, byle jaka, nudnawa Dania zaczęła nabierać właściwych barw. Nie stała się nagle krajem obfitującym w naturalne atrakcje, krajem o niezwykle bogatej spuściznie historycznej, architektonicznej. Jej ubogość, surowość w tym względzie nie zmieniła się, nie wzniesiono gotyckich kościołów, renesansowych pałaców z przepięknymi ogrodami, nie wyrosły góry, lasy, nic z tych rzeczy. A mimo wszystko uznałem, że jednak Danii jest dane, że jednak na swój sposób jest krajem atrakcyjnym. Krajem, o którego bogactwie, walorach przekonać się można dopiero poprzez dłuższe w nim przebywanie. Danii jest dane dzięki cudownym ludziom, którzy ten kraj zamieszkują i tworzą. I to jest właśnie największe bogactwo tego kraju.
Pogodni, otwarci, rozumiem dlaczego w rankingach na najlepsze miejsca do życia Dania zajmuje czołowe pozycje. To właśnie Duńczycy stworzyli swoje państwo dobrobytu, społeczeństwa obywatelskiego, państwo o minimalnej dysproporcji materialnej pomiędzy swymi obywatelami, państwo o wzorcowym transporcie, służbie zdrowia. Oj, można by wymieniać w nieskończoność, a nie w tym rzecz. I mimo, że na wzorcowym wydawałoby się obrazie duńskiego społeczeństwa widać rysy, choćby w postaci braku asymilacji przez środowiska imigranckie, gdzie przestępczość stoi na zastraszającym poziomie, urągającym ideom państwa duńskiego, czy też dostrzegalnej okiem postronnego obserwatora skłonności do alkoholizmu, niezmienia to faktu, że wartością duńskiej ziemi są obywatele ją zamieszkujący.
Społeczeństwo duńskie jest swego rodzaju fenomenem. Istotę jego bytu wyraża nieustanna walka pomiędzy wartościami, między nowoczesnością przenikającą je na wskroć i niesioną przez światowe trendy, a tradycjonalizmem, poczuciem odpowiedzialności za zachowanie wartości zbudowanych przez poprzednie pokolenia.
Dania jako pierwszy kraj Starego Kontynentu zalegalizowała aborcję, związki homoseksualne, pornografię. Internet śmigał w duńskich domostwach wcześniej niźli w naszym kraju wiedziano w ogóle czym jest komputer. Dania postawiła na nowoczesne rozwiązania w gospodarce. Ukształtowano w pełni zautomatyzowane rolnictwo, czym zyskano status jednego z liderów tej branży na kontynencie. Postawiono też na pełne postępowych, nowatorskich rozwiązań budownictwo, chełpiące się szklanymi domami, czy też majestatycznymi mostami. Energię w znacznym stopniu oparto na osiągach górujących w duńskim pejzażu wiatraków (ok 30 % udziału w energii kraju). Przykładów zastosowania innowacyjnych, światłych rozwiązań, rzutujących na świadomość i kształt duńskiego społeczeństwa, można by tak wymieniać bez liku.
Z drugiej strony Dania stara się zachowywać wartości, na których zbudowała swoje opiekuńcze państwo. Wyrażają się one dozgonną i niepodważalną miłością do monarchii, nawet gdy pociąga to za sobą znaczne koszty. Za społeczeński obowiązek uważa się tu często praktykowaną publiczną zbiórkę na renowację królewskich zamków. Powszechnym jest też uwielbienie do flagi narodowej, akcentowane na każdym kroku. Widok domostw, nad którymi majestatycznie powiewa duński biały krzyż w czerwonym otoczeniu jest nierozerwalnym elementem duńskiego pejzażu. Podobnież ma się rzecz z umiłowaniem miejscowej waluty – korony, która w dalszym ciągu nie ugięła się przed presją unijnego euro. I tutaj przykładów można by wymieniać masę, co tylko dobitnie podkreśliło by silną więź duńskiego społeczeństwa z dorobkiem wypracowanym przez wcześniejsze pokolenia.
Od siebie mogę nadmienić o dwóch cechach duńskiego społeczeństwa, które na mnie wywarły nieprzenikajace wrażenie. Pierwszym jest niesamowicie rozwinięta świadomość ekologiczna. Jej przejawem jest niebywała czystość. Znalezienie miejsc jej urągających wydaje się niemożliwym. Powszechnym natomiast jest odnajdywanie miejsc użytku publicznego typu toalety etc. w miejscach nawet wydawałoby się zapomnianych przez opatrzność.
Zwrócić również należy uwagę na umiłowanie minimalizmu i prostoty, co wydawałoby się, mając w świadomości status dobrobytu duńskiego narodu, za rzecz nie do pojęcia. Duńczykom obca jest, dowodów na postawioną tezę doświadczyłem aż nadto, chęć imponowania, chełpienia się swym statusem materialnym. Powszechnie praktykowana w krajach rozwiniętego kapitalizmu, również i u nas, zasada zastaw się, a postaw się, w Danii nie znajduje zbytnio racji bytu. Proste domostwa, pozbawione barykadziastych płotów, wolne od okiennych firanek, nijak nie świadczą o zamożności miejscowego społeczeństwa. Dla mnie wzorcowym przykładem są tutaj utrzymane w harmonii z naturą, wolne od przyciężkawych płyt nagrobkowych, nad którymi łatwiej skręcić nogę niż uronić nostalgiczną łzę, wprost kipiące urokliwą prostotą, duńskie cmentarze. Podobnież samochody, stanowiące w naszych szerokościach powód do dumnego wyprężnia klaty, u Duńczyków nie powalają na kolana. Ba, znaczna część społeczeństwa miast podnosić swoje ego coraz to nowszymi modelami samochodów, rezygnuje z nich zupełnie, wyraz umiłowania oddając jednośladom z nożnym napędem. Sytuacje takie mają miejsce nawet pośród członków duńskiego parlamentu. U nas niestety nie do pomyślenia...
Poniżej przedstawiam kilka duńskich miejsc, w których miałem sposobność przez dłuższy lub krótszy okres czasu bywać, a które moim zdaniem warte są wzmianki :
“I nareszcie dotarłem... do położonej nad cieśniną Sund, obmywanej przez morze i strojnej w zielone wieże Kopenhagi. Od pierwszej chwili uznałem, że jest miastem najbardziej zbliżonym do ideału... Żadne inne miasto nie jest tak bezpretensjonalne i naturalne, a przez to tak przyjazne i serdeczne jak Kopenhaga”.
W taki oto sposób angielski pisarz Richard Adams (The girl in a swing) zachwalał duńską stolicę. Zresztą piewców jej urody można by wymienić jeszcze kilku. Kopenhaga bowiem przyciąga, czy to mitem osławionej syrenki z nabrzeża, kafejkami i restauracjami z Nyhavn, spacerami po dzielnicy Nyborn, kanałami Christianshavn, urokliwymi zamkami Amaliensborg, Christiansborg, czy Rosenborg, parkiem rozrywki Tivoli, wreszcie swym przyjaznym, naturalnym i otwartym na turystów obliczem. Nie dziwota więc, że miasto może ująć, sprawić że w duszy wspominającego walory duńskiej stolicy zagrają nostalgiczne tony. Nie dziwota, że w ten sposób liczba piewców uroku miasta masowo rośnie i rośnie.
Mnie jednak Kopenhaga nie ujęła. Ująć zresztą nie mogła, skoro nie dałem jej nawet szansy. Bo czy za takową uważać dwudniowe włóczenie się początkami mroźnego stycznia po jej pieleszach, gdy ciału bliżej do poszukiwania odrobiny ciepła dla zziębnietych członków, niźli duszy do rozpiewania nad estetycznymi walorami miasta. Bo czy mogło miasto ująć skoro noc spędziło się w jednym pokoju hostelowym z 21 współspaczami, budząc się w dodatku z murzyńską ręką przy twarzy (zabieg humorystyczny, nie rasistowski, choć w pełni zgodny z prawdą). Czy miasto mogło ująć, w sytuacji gdy wykraczając poza obręb turystycznej części miasta, widzi się ślady nocnych harców grup przestępczych w postaci spalonych samochodów, gdy włócząc się tu i ówdzie mija się grupy pijanej w sztok młodzieży, różne męty i wykolejeńców życiowych. Chyba ciężko w takich okolicznościach otworzyć swoje serce na duńską stolicę.
Nie zmienia to jednak faktu, że postanowiłem duńskiej stolicy dać jeszcze szanse. I mimo, że podczas mojego pobytu na duńskiej ziemi nie było mi danym z różnych powodów uskutecznić swojego postanowienia, sumiennie sobie obiecałem raz jeszcze odwiedzić duńskie serce kraju.
Odense, stolica wyspy Fionii, to trzecie największe miasto Danii. Jego historia sięga hen aż do czasów Wikingów. To tutaj Harald Sinozęby uczynił swój ośrodek władzy. Największą sławę miastu przyniósł jednak inny ze słynnych Duńczyków tu narodzonych. Nie chodzi bynajmniej o Caroline Wozniacki, aktualnie wiodącą tenisistkę świata o polskich korzeniach, choć i ona w Odense przyszła na świat. Przerosła ją sława Henryka Andersena, wybitnego pisarza, głównie mistrza pióra skierowanego do dzieci. Tutaj, w 1805 roku, w żółtym parterowym domku, położonym w malowniczej części miasta, narodził się geniusz bajkopisarstwa. W tym właśnie domku, podobnym do innych rzędem tu lśniących pedantyczną czystością, a obecnie będącym siedzibą muzeum biograficznego pisarza, podziwiać można ekspozycję poświęconą jego twórczości. Komu mało muzealnych atrakcji, w niedalekiej odległości natrafi na miejsce wspominające sławę innego wielkiego Duńczyka – kompozytora Carla Nielsena. Samo miasto chętnie odwołuje się do swych historycznych korzeni. Co rusz natrafia się tu na pomnik największego z obywateli miasta. Odense jest wręcz przesiąknięte osobą wielkiego bajkopisarza ( w sensie pozytywnym). Miasto pręży swe historyczne walory również pod postacią wyniosłych budynków czy też jakichś innych architektonicznych perełek, świadczących o jego wielkości w dawnych czasach. Chyba najsławniejszym jest katedra Św. Kanuta (Skt. Knuds Kirke), pełniąca funkcję mauzoleum grobowego dla kilku duńskich władców. Warto też rzucić okiem na pałac Odense (Odense Slot), zgrabnie otoczony zielenią parku Kongens Have.
Mnie osobiście Odense ujęło, a miałem sposobność pomieszkiwać tu jakiś czas, swym prowincjonalnym charakterem. By przemierzyć miejską starówkę wzdłuż i wszerz nie trzeba zbyt wiele czasu. Co kawałek natrafia się na jakieś ciekawe miejsce, obiekty, które nad wyraz umiejętnie i wizjonersko ujęte są w niezbyt rozległe centrum. Im dalej tym miasto traci na uroku, tym mniej akcentowalnymi są aspekty historyczne miasta, a coraz dobitniej dają o sobie znać problemy dnia dzisiejszego Danii, o których zresztą pisałem na wstępie. Takim szczególnie dostrzegalnym jest ilość imigrantów arabskiego pochodzenia, którzy w wydzielonych im quasi gettach niezbyt alienują się z miejscowymi. Miejsca te bywały nawet zalążkami fanatycznych ruchów muzułmańskich. Nie dziwota więc, że miejscowa policja ma ręce pełne roboty.
Najciekawszym miejscem "ogrodu Danii', jak określana bywa wyspa Fionia, jest kompleks pałacowy Egeskov Slot. To najlepiej zachowany w Europie renesansowy zamek usytuowany na wodzie, a jednocześnie najpiękniejszy renesansowy budynek w Danii. Nazwa zamku (zamek na dębach) może początkowo budzić konsternację. Rzut oka w przewodnik i zagadka zostaje rozwiązana. Zamek wzniesiono bowiem na setkach dębowych pali wbitych w dno jeziora. Ukończono go w 1554 roku. Przez większość czasu, również i współcześnie, znajdował się w rękach prywatnych właścicieli. Wnętrza zamku wypełniają bogate zbiory antycznych mebli, trofea myśliwskie. Podobnież w renesansowym duchu utrzymane są położone na obszarze 20 hektarów przypałacowe ogrody. Wśród nich na wzmiankę zasługuje zwłaszcza jeden z największych ogrodów fuksjowych w Europie. W skład kompleksu wchodzi również Muzeum Weteranów, gdzie zgromadzono ponad 300 zabytkowych samochodów, samolotów i motocykli.
O atrakcyjności miejsca niechaj świadczy chociażby fakt, że przewodnik Pascala poświęcony Danii umieścił na swej okładce właśnie zdjęcie owegoż zamku. Zupełnie zasłużenie. Spośród kilku zamków widzianych na duńskiej ziemi, ten wywarł na mnie zdecydowanie największe wrażenie.
Z wszystkich, pobieżnie przedstawionych tu miast, Horsens wydaje się być miastem najmniej zasługującym na czynienie jakiejkolwiek wzmianki o nim. W końcu jedna w miarę urokliwa uliczka, kilka kościółków, całkiem interesujące architektonicznie hotele Scandic oraz Jorgensens, nie stanowią asumptu do określania go wyniosłymi epitetami. Nawet, być może zbyt pochopne, wliczenie miasta w poczet perełek Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego nie przyda mu na krasie. Niemniej nie wyobrażam sobie pominąć w niniejszych wywodach owego miasta. Powód prozaiczny. Pośród kilku duńskich miast, w których pomieszkiwałem, Horsens było niczym wierna małżonka, usilnie rękoma trzymająca rwącego ku przygodzie męża.
To przy niej trwałem na duńskiej ziemi najdłużej, o innych przelotnych kochankach zwyczajnie zapominając.
Mieszkając tu przez znaczną część mojego pobytu w Danii, miałem niejednokrotnie uczucie znużenia małżonką, zmęczenia jej notorycznymi kaprysami, kiepskim wprawieniem kuchennym. Dzisiaj, z biegiem czasu, zauważam, że i nie raz tęskno po dawnej małżonce, tęskno po tych kilku wielokrotnie wzdłuż i wszerz zchodzonych uliczkach, wiecznie zielonych cmentarzykach, rokrocznie przeprowadzanym tu Festiwalu Średniowiecza, marzeniach o wyprawach prowadzonych przez urodzonego właśnie w moim Horsens Vitusa Beringa.
Horsens było moim miastem i mimo, że czasem potrafiło znużyć i zniechęcić, takim moim pozostało do dziś. A jak mówią stare powiedzenia, jeśli mówić o swoich to tylko dobrze.
Miasto Kolding, położone w południowej Jutlandii u wejścia na wyspę Fionia, od zawsze było ważnym punktem komunikacyjnym w historii Danii. Jego strategiczne położenie było asumptem m.in do usytuowania tu głównej rezydencji królewskiej na Jutlandii. Koldynga, jak pod polską nazwą funcjonowało miasto, było miejscem wielu wojennych zawieruch i przepychanek. I nasz oręż zostawił tu swój trwały ślad, kiedy Stefan Czarniecki podczas sławetnego i uwiecznionego w naszym hymnie "rzucania się przez morze" oblegał z powodzeniem miasto. Scenę tę obrazuje zresztą, znajdujące się w zbiorach muzeum Narodowego w Warszawie, dzieło ręki Józefa Brandta - "Czarniecki pod Koldyngą".
Ribe to jedno z ładniejszych duńskich miasteczek, w jakich było mi danym być. Szkoda, że akurat pogoda nie dopisywała i bardziej interesowałem się stanem marznących kończyn niźli medivalistyczną atmosferą miasta . Mimo, że wielokrotnie obiecywałem sobie ponownie odwiedzić miasto, tym razem podczas łaskawszej aury, niestety słowa nie dotrzymałem.
Ribe jest najstarszym duńskim miastem. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą już z ok. 860 roku. Ok. 948 roku założono tu biskupstwo. Zachowało się tutaj najwięcej średniowiecznych budynków w Danii. Podobnież z wieków średnich po dziś dzień zachował się zwyczaj obchodu ulic przez stróża nocnego. Zaopatrzony w halabardo-latarnię śpiewa piosenkę nakazującą mieszkańcom kłaść się do łóżek i nie zapalania świec.
Miasto, podobnie jak i Horsens, znajduje się na liście Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego obejmującego 32 miasta z charakterystyczną ceglaną architekturą gotycką (w tym 12 miast polskich). Najsłynniejszym zabytkiem miasta jest katedra Domkirke. Jej budowę rozpoczęto ok. 1130 roku., a zakończono ok. roku 1250. Wzniesiono ją w nadreńskim stylu romańskim. Na początku kościół miał 2 równe wieże, ale w noc bożonarodzeniową 1283 roku jedna wieża zawaliła się i zabiła wielu przebywających w kościele. W jej wnętrzach pochowano dwóch duńskich królów.
Wędrując pięknymi brukowanymi uliczkami miasta, przysłuchiwałem się kolendom wyśpiewywanym przez klikunastu Świetych Mikołajów. Doniosła atmosfera wskazywała na bliskość świąt. Przy końcu głównej ulicy znajduje się inny duchowy zabytek Ribe – Sankt Catherine Kirke og Kloster. Ów klasztor jest najpiękniejszym i najlepiej zachowanym budynkiem tego typu na terenie Danii. Jego budowę, trwającą 200 lat, rozpoczęto w 1228 r. Do reformacji mieszkali tutaj dominikanie.
Opuszczając miasto odwiedziłem jeszcze Ribe Vikiingcenter, gdzie zrekonstruowano osadę z czasów Wikingów.
Kolejne z miast Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego. Zimowa aura i tutaj nie zachęcała do długich wędrówek po mieście. Miasto nie zapadło mi na tyle w pamięć, by myśli rwały ku ponownej jego wizytacji. Nie znaczy to, że w mieście nie sposób nie natrafić na atrakcje turystyczne. Szczególnie urokliwie prezentuje się tutaj miejska zabudowa szachulcowa. Większość budynków wzniesionych jest właśnie w stylu muru pruskiego. Haderslev, z racji położenia na ziemiach Szlezwiku, spornych terenach duńsko-niemieckich i będących zarzewiem wielu konfliktów sąsiedzkich, czerpało ze swego położenia, również i architektonicznie. W miejscowej katedrze Vor Frue Kirke celebrowano msze w obrządku luterańskim wcześniej niźli religię tę prawnie usankcjonowano w samej Danii.
Jelling to jedyny spośród czterech duńskich obiektów listy UNESCO, który miałem sposobność wizytować. Niewielka wioseczka środkowej Jutlandii szczyci się mianem kolebki duńskiej państwowości. Miasto figuruje w świadomości historycznej dzięki temu, że znajdują się tutaj kościół, kurhany i kamienie runiczne pochodzące z czasów pierwszych władców Danii.
Pierwszy historyczny król duński Gorn de Gamle (Gorn Stary) został pochowany w miejscowym kurhanie. Podobnież jego żona Thyra. Kurhany z Jelling są największymi tego typu obiektami w Danii.
Obecnie, w następstwie uroczystej ceremonii, jaka miała miejsce w roku 2000, ciało króla Gorna złożone jest w krypcie kościółka z Jelling. Ów romański kościółek z ok. 1100 roku wzniesiono na miejscu pierwszych drewnianych świątyń. W 1874 r. odkryto w nim najstarsze freski w Danii z ok. 1080–1100 r.
Innymi symbolami kultu pierwszych władców duńskich są dwa kamienie runiczne. Pierwszy, około 955 roku postawił na cześć żony sam Gorn Stary. Widnieje na nim napis : "Król Gorm stawia ten nagrobek swojej żonie Tyrze, pani Danii". Drugi, większy wzniósł syn Gorna - Harald Sinozęby. Inskrypcja mówi, że :"Król Harald zlecił postawienie tego pomnika dla Gorma, swego ojca, i Tyry, swojej matki – ten Harald, który rządził Danią i całą Nordią i który uczynił Duńczyków chrześcijanami." Drugi z kamieni, z racji tego, że widnieje na nim najstarszy wizerunek Chrystusa odnaleziony w Danii, nazywa się często "metryką chrztu Danii". A umieszczona na nim płaskorzeźba drukowana jest dziś na wewnętrznej stronie okładki duńskich paszportów.
Historyczne, jak i kulturowe znaczenie Jelling doceniono wpisując miejscowość w 1994 roku na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
W pamięci, oprócz owych pierwszych świadectw duńskiej bytności na mapach Europy, dumnie i z należytą estymą przez Duńczyków epatowanych, zapadły mi również niezwykle smaczne kebaby serwowane przy tamtejszej stacji kolejowej. Aż ciężkawo było z powrotem zasiąść na rowerowe siodełko.
Z całej Jutlandii, jej zachodnią flankę znam najsłabiej. A szkoda, wszak to miejsce urodziwie naznaczone nieustanną walką dwóch żywiołów. Z jednej strony, rozochoconego bezkresem swego majestatu i prawie nienapotykającego od ścian amerykańskiego brzegu nijakiego oporu, Atlantyku, z drugiej sielskiego, jak to w Danii bywa, łagodnie usposobionego wybrzeża. I zdawać by się mogło, że szalony morski bezmiar wód wedrze się do dawnej ziemi wikingów, jak miało to miejsce chociażby w 1634 roku, gdy żywioł zniszczył ponad 1300 gospodarstw, uśmiercając w dodatku ponad 6 tysięcy osób. Ziemia strzeże jednak swych pieleszy nader obronnie, czy to przez system wałów wydmowych (wysokości nawet 64 m), ciągnących się kilometrami wzdłuż wybrzeża, czy też przy pomocy człowieka tworzącego system polderów na wzór holenderski. Linię brzegową urozmaicają ponadto jedne z najpiękniejszych plaż półwyspu, kilka stosunkowo wielkich mierzei (Holmsland Klit, Bovlig Klit), parę pięknych wysp, (Romo, Fano) wreszcie wszechobecne w Danii wiatraki. Mnogość atrakcji naturalnych, urokliwość i róznorodność krajobrazowa miejsc sprawiają, że zachodnie wybrzeże Jutlandii należy do nader chętnie wizytowanych, zwłaszcza przez sąsiednich Niemców.
Jednym z najciekawszych miejsc tej części Danii jest położone na mierzei Holmsland Klit miasteczko letniskowe Hvide Sande. Już samą nazwą (białe piaski) nawiązuje ono do charakterystycznych, szerokich, białawych plaż, w tym miejscu leniwie rozłożonych na nabrzeżu. Miasteczko odzielone od morskich bezkresów pięknymi, zielono porośniętymi, wydmami wydaje się bardzo przyjemnym. Miły dla powonienia swąd wędzonych ryb, sielankowa atmosfera, grupy letników, dopełniają jego uroków. Najprzyjemniejszą jednak czynnością jest bezcelowe włóczenie się po pofalowanych, wręcz uginających się pod stopami wydmach. Wpatrywanie się z ich perspektywy w bezmiar morski jest zdecydowanie milsze dla ciała, a duszy zwłaszcza, niż moczenie kończyn w stanowczo zbyt zimnym morzu.
Jednym z najpiękniejszych regionów Danii, i w moich wspomnieniach przywołujący przyjemne myśli, jest region duńskiego pojezierza Sohojlandet, obrazowo określany także “duńską Szwajcarią”. Być może metafora zbyt na wyrost, niemniej adekwatna do zobrazowania tej części półwyspu Jutlandzkiego, na którą wpływ wywarł lodowiec sprzed 12 tysięcy lat.. Królują tu widoki zdecydowanie odmienne od widzianych w innych częściach kraju. Dominują zwłaszcza jeziora, w liczbie jak na Danię niespotykanej, malutkie, większe, aż po niektóre całkiem pokaźne z największym Mosso na czele. Między nimi wyskakują nad duńską charakterystyczną płaskość pagórki, z rzadka, drobne, by po nabraniu rozpędu, być może zwalczeniu nieśmiałości, urastać do całkiem widzialnych, podkreślam jak na Danię, pagórków. Nie dziwota, że potrafiłem rozpędzać tu swój nożnie napędzany jednoślad do całkiem pokaźnych szybkości. Nie dziwota również, że tym jednośladem zdobyłem najwyższy z owych duńskich pagórków, nazwanie ich szczytem jest zapewne zbyt patetyczne, Ejer Bavnehøj (173 m n.p.m.). Precyzując drugi najwyższy, bo położone kilkanaście metrów dalej najwyższe wzniesienie Danii – Yding Skovhoj (175 m) zajmuje ... gospodarstwo. Między pagórkami zaś, w przestrzeni wolnej od jeziornych wód, wyrastają lasy, osobliwość całkiem rzadka w Danii. Podobnie jak zbieranie grzybów, które namnożyły się w niespotykanej ilości. Pewnie dlatego, że grzybobranie to hobby zapomniane w rolniczej Danii. Więc i widok objuczonego grzybami zbieracza (czytaj mnie) musi być osobliwym. Wreszcie w ostańcach wolnej przestrzeni wije się Gudena, najdłuższa rzeka Danii (158 km), przecinając malowniczą Krainę Jezior. Tworzy przy tym sieć mokradeł, bagnisk i torfowisk. Teren przyjazny dla zwierzyny, zwłaszcza ptactwa, ale i dla archeologów. Tutaj odnaleziono właśnie kilka dobrze zachowanych szczątek ludzkich ze słynnym “człowiekiem z Tollund” lub “dziewczyną z Elling” na czele.
Stolicą duńskiego pojezierza, miastem jak najbardziej godnym odwiedzin, jest Silkeborg (42 tys. mieszkańców). Nazywane bywa miastem samochodów, z racji tego, że sprzedaje się ich tutaj najwięcej w skali całego kraju. Mnie bynajmniej ten aspekt nie ujął. Na wzmiankę zasługuja inne miejsca warte rzucenia na nie okiem. W szczególności malownicze usytuowanie miasteczka nad jeziorkami, którymi antycznym parostatkiem Hjejlen ruszyć można w piękny rejs ku wzgórzu Himmelbjerget. Ciekawym miejscem jest też największe w tej części Europy muzeum fauny słodkowodnej Aqua Ferskvans Aquarium. W akwariowych hektolitrach podziwiać można zwierzęta duńskich jezior i rzek. Koniecznie odwiedzić należy też miejscowe muzeum, gdzie najsławniejszymi eksponatami są odkopane z torfowisk, wspomniane już szczątki “dziewczyny z Elling” i “człowieka z Tollund”.
Pięknych widoków dostarcza, szczególnie podczas słonecznych dni, miasteczko Ry, urokliwie położone między brzegami najwiekszego duńskiego jeziora Mosso, a szczytem Himmelbjerget (147 m n.p.m.).
Drugie największe miasto Danii (ponad 240 tys. obywateli) wizytowałem stosunkowo często. Zauważyłem, że przyciagało mnie jego swobodne, wolne od wielkomiejskich przywar, nastawione na aktywność sportową, ale i kulturową, mające przy tym wiele uroku, oblicze. Aarhus właśnie swą wielotwarzowością zasysa w swe miejskie mury rzeszę ludzi żądnych spędzania czasu zgodnie ze swymi upodobaniami. Miasto to, jak mało które portafi zaspokoić nawet najbardziej wybredne gusta.
Jeździłem więc do Aarhus, by po wrzuceniu monety niczym do przymarketowego koszyka, wypożyczyć rower z jednego z wielu miejskich punktów. Dzięki czemu z perspektywy dwóch kółek mogłem zobaczyć miasto najpełniej, docierając nawet do miejsc, gdzie samochodom nie byłoby danym. Objechałem okoliczne parki, pełne miejscowych, wypoczywających na łonie natury. Docierałem do mariny z dumą prezentującej wodną twarz miasta, pełną jachtów, łódek, stateczków. Wjeżdzałem w sam środek rozweselonego środowiska żakowskiego, z którego Aarhus słynie. Wreszcie przemierzałem uliczki starego Den Gamle By. Ów miejski skansen, zabudowany jest ponad 70 gustownie i stylowo odrestaurowanymi budynkami, pozwalającymi przenieść się w czasy sprzed kilku wieków. Tutaj można jeszcze przypomnieć sobie, jakże inną postać i funkcjonalność miały przedwiekowe AGD w postaci żaren, ręcznych młynków do kawy, tarki do prania. Innego rodzaju adrenaliny zażywałem, rzucając się z 50 metrowego żurawia ruchem prostolinijnym w dół, by tuż przed zderzeniem z ziemskim padołem, zostać schwytanym w sieci.
Djursland, obmywany wzburzonymi wodami Kattegatu, to największy zachodni półwysep Jutlandii. Kraina Djursland, trochę pomijana przez turystykę, trochę niegdyś zapomniana i przez samych Duńczyków, to kraina nad wyraz ciekawa, o niezwykle zróżnicowanym krajobrazie. Jej atrakcyjność zostaje współcześnie coraz bardziej dostrzeżona. Dominują tu choć nie w takiej ilości jak w południowej Jutlandii pola, wśród nich szczególnie pięknego w okresie kwitnienia rzepaku. Dominują także, co jest rzadkością w Danii, liściaste lasy, dostojnie obrastające przydrożną strefę, czy nadmorskie otoczenie. Jakże odmienny widok niż w innych częściach Danii. Znów wsłuchać się można w szum dębowych liści, posłuchać miarodajnych stukotów dzięcioła. Och, dla takich chwil warto przyjechać do Djurslandu. Djursland to wreszcie kraina arystokratycznych rezydencji, starych kościołów oraz niewielkich rybackich przystani. Atrakcją dla rodzin jest oferujący zdecydowanie większe atrakcje niż nawet słynny Legoland letni park rozrywki Djursommerland. W swój podwodny świat zaprasza oceanarium w Grenie, gdzie przechadzając się tunelami, podziwiać można od spodu i z boku akwaria pełne rekinów, czy nawet ponurkować w jednym z nich. Warto także odwiedzić safari w Esbeltoft, gdzie na świeżym powietrzu, nie wysiadając z samochodu, zobaczyć można stada zwierząt z całego świata.
Niewątpliwie najciekawszym miastem krainy Djursland jest malutkie Ebeltoft. Miejscowość słynie z ponoć najmniejszego ratusza w całej Europie. Największą chyba jednak atrakcją miasteczka jest stojący w miejscowym porcie żaglowiec Jyllland. To z kolei ponoć najdłuższy drewniany żaglowiec na świecie. Fregata, zwodowana w 1860 roku, była najpierw okrętem wojennym a następnie stała się królewskim żaglowcem. Pod jej pokładem przyjrzeć się można planszom przedstawiającym bitwę morską z Prusami o Szlezwik, w której żaglowiec brał udział. Miasto jest jednym z ulubionych kurorcików nadmorskich Jutlandii. Spokojna, sielska atmosfera, szachulcowe domki urokliwie dominujące w zabudowie miejskiej, wszystko to sprawia, że Duńczycy nad wyraz chętnie wypoczywają tutaj w letnich okresach.
Innym ciekawym miastem Djurslandu, choć nie tak malowniczym jak Ebeltoft, jest miejscowość Grenaa, słynąca głównie ze wspomnianego już oceanarium Kattegatcentret. W mieście urodził się lauretat nagrody Nobla w dziedzinie medycyny August Streenberg Krogh.
Będąc w Djurslandzie koniecznie należy odwiedzić renesansowy XIV wieczny zamek Gammel Estrup. Dziś jest w nim ciekawe Jutlandzkie Muzeum Wnętrz Dworskich, gdzie w zamkowych komnatach zobaczyć można oryginalne żeliwne piece, meble z epoki w tym łoże z baldachimem i ozdobne skrzynie, obrazy i broń z dawnych czasów. Szkoda, że dotarłem tu w kilka tygodni po koncercie samego Bryana Adamsa. Jego chrypliwy głos obijający się o wiekowe zamkowe ściany musiał tutaj brzmieć fantastycznie.
W niedalekiej odległości znajduje się też inna dworska rezydencja pałac Rosenholm. W pamięć zapada zwłaszcza lustrzane odbicie zamkowe w wodach obmywających jego ściany. Wzniesiony został w 1559 roku przez Jorgena Rosenkrantza, który inspirował się wzorcami włoskiego renesansu. Ród Rosenkrantz to jeden z najstarszych duńskich rodów. Sam Sheakespeare użył nazwy rodu w Hamlecie.
Randers, szóste pod względem liczby mieszkańców (ponad 60 tys.) miasto Danii, wydaje się szarym, prowincjonalnym miasteczkiem bez zbytnich atrakcji. Marsz miejskimi uliczkami potęguje to wrażenie. Kilka szachulcowych domków, całkiem przyjemny ratusz, ze dwie malownicze uliczki, ot wszystko czym starówka miejska moze zachęcić turystyczną brać. A jednak Randers ma jedną atrakcję, która przyciąga niczym magnes. Mnie, za jej sprawą, potrzeba kolejnych wizytacji tego miasta dosięgła kilkukrotnie. Wszystko za sprawą lasu deszczowego Randers Regnskov, największej tego typu atrakcji w Północnej Europie. Pod trzema olbrzymimi kopułami, prezentującymi florę i faunę poszczególnych kontynentów, można poczuć żar tropików, doswiadczyć wilgotności, soczystej zieloności deszczowego lasu, być świadkiem egzotyki w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Znajduje się tutaj ok. 350 różnych gatunków roślin i ponad 175 gatunków zwierząt. Przechadzając się mostkami zawieszonymi wysoko u sufitu kopuły, pośród pióropuszu dostojnych palm, z góry można podpatrzeć ową egzotykę. Nad głową przeleci kolorowy dzioborożec czy papuga, może nawet latający lis, pośród listowia przemknie pancernik, na ramię być może wskoczy małpka. W tym miejscu, dzięki odstapieniu od konwencji klatek, dzięki przyznaniu zwierzakom naturalnej im swobody, podziwiać można przyrodę w jej pierwotnej, naturalnej formie. Mnie las deszczowy z Randers niesamowicie zachwycił. Wydawać by się mogło prosta idea, a tyle wartości edukacyjnych, naukowych w sobie niesie.
Komu wrażeń z lasu deszczowego mało, ten na peryferiach miasta obejrzeć może całkiem ciekawy XIV wieczny zamek Clausholm Slot.
Północna Jutlandia to jeden z najciekawszych i najbardziej malowniczych (dosłownie) regionów Danii. Pól tu jakby mniej, a zielone łąki i nieliczne lasy z rzadka przechodzą w pasmo chodzących, wędrujących wydm. Bynajmniej to nie zabieg personifikacyjny, a jedynie stwierdzenie faktu ich przemieszczania się, często nad wyraz dostrzegalnego. Najlepszym przykładem owego zjawiska niechaj będzie położony na peryferiach nadmorskiego Skagen kościół Den Tilsandede Kirke (kościół pod piaskiem). Ów kościół, pod wezwaniem Św. Wawrzyńca, wzniesiono około 1375 roku. Od XVI wieku wierni miast oddawać się modłom, stawiać musieli czoła napierającej wydmie, dając świadectwo swej wiary, gdy łopatami dokopywali się do drzwi. Po roku 1795, gdy z królewskiego rozkazu Chrystiana VII kościół zamknięto, wydma, świadoma zwycięstwa, oplotła swym piaskowym płaszczem cały cmentarz i kościelne wnętrza, pozostawiając dla potomnych jedynie część wieży kościelnej. Doświadczenie tego widoku skłania do refleksji nad potęgą sił natury.
Głównie przez wzgląd na mnogość środowisk wydmowych region Pólnocnej Jutlandii nazywa się Krainą Piasku i Światła. Drugi człon określenia wynika z faktu, że to statystycznie najbardziej nasłoneczniona część Danii. A wydawać by się mogło, że w Danii panują jedynie mroczność i mokre kapuśniaczki.
Wspomniane Skagen to najsłynniejsze miasto regionu. Miejscowość tą upodobała sobie duńska bohema, zwłaszcza środowisko słynnych XIX wiecznych malarzy określanych mianem “grupy ze Skagen”. Ich twórczość podziwiać można w miejscowym Skagens Museum. Zapewne największą inspirację odnajdywali na pobliskim przylądku Grenen - najdalej na północ wysuniętym skrawku duńskiego lądu. Cypel ów omywają dwa morza – Bałtyckie i Północne. Ponoć zjawisko mieszania się morskich wód jest dostrzegalne gołym okiem (mnie się niestety nie udało). Strategiczne znaczenie przylądka dostrzegły i hitlerowskie Niemcy, budując tu linię fortyfikacyjną. Jej śladem są punktowo okupujące nadbrzeżny pas bunkry. Podchodząc pod kamienny murek reflektuję, że jedna z betonowych pozostałości pośród wydm to nie bunkier, a grób pisarza Holgera Drachmanna, który będąc pod nieprzemijającym urokiem tego miejsca, kazał się pochować właśnie pośród tutejszych wydm.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Do Danii wybieram się od lat. Jak przysłowiowa sójka za morze. A mam w końcu dość dobrą bazę wypadową, bo moja siostra mieszka w niedalekiej Lubece. Może dzięki Twojej relacji zdobędę się w końcu na tę podróż. Pozdrawiam.
-
Robercie, muszę przerwać tak ciekawie zapowiadającą się podróż po Twojej Danii, gdyż Kolumber "chodzi" mi dziś wyjątkowo wolno. Ale na pewno wrócę. Pozdrawiam.
-
Pewnie i emigracja miała na to wpływ, choć jak pamiętam już od początku Dania mi nie podeszła. A taka np: Norwegia bardzo. Z tego, co czytałem i oglądałem, Kopenhaga wygląda na bardzo interesujące miasto, jednak z powodów o których wyżej, nie było mi danym się o tym przekonać. wierzę, że jeszcze będzie okazja. W sumie chciałbym obskoczyć całą Zelandię, bo o ile Jutlandię i Fionię w miarę dobrze poznałem, to Zelandia jest mi prawie obca.
Podsumowanie trafne-mały, miły, czysty, przyjazny, ale turystycznie trochę nudnawy kraj. -
Robert, bardzo ciekawa relacja, chociaż faktycznie nawet jeśli piszesz o pozytywnych rzeczach to i tak, gdzieś tam z tła przebija brak pozytywnego nastawienia do kraju ogólnie.
Może faktycznie to wpływ aż tak długiej emigracji.
Ja byłam tylko na Bornholmie, z którego mam miłe wspomnienia i w Kopenhadze, która bardzo ale to bardzo mi się podobała - ale byłam we wrześniu, kiedy było mnie turystów, a pogoda była świetna:)
Jeśli będę miała okazję, to się wybiorę, ale przyznam, że moje wrażenie na temat Danii (po tym co czytałam i widziałam) jest takie, że to miły ale trochę nudny kraj.
:) -
byłem w Kopenhadze na początku lat 90-tych,zdjęcia analogowe i na dodatek cz.b.-zostaną w archiwum
-
Dzięki za kroczenie sladem mojej bytności w Danii,a zwłaszcza za trafność większości komentarzy.
Odnośnie poszczególnych z nich :
- przedpole - Marku bardzo trafne spostrzeżenia - Dania jest niesamowicie czystym krajem, podobnie ma miejsce we wszystkich krajach Skandynawskich. Ich umiłowanie do środowiska naturalnego jest godne podziwu
- czarmir - nic dodać, nic ująć
- Piotrze - akurat część zdjęć jest dosyć średniawa, bowiem często były robione podczas niekorzystnyc, a w Danii typowych, warunków pogodowych. Po drugie ich autor do wirtuozów fotografii nienależy.
- Iwonko - masz pełną rację. Wydaje mi się, że z racji mojego tam pomieszkiwania, mogłem w inny sposób popatrzeć na ten kraj. W efekcie takie właśnie myśli przelałem na papier, ot co.
- timu - owszem te zamki są całkiem przyjemne dla oka. Kilka takich zamków jeszcze by się znalazło - Frederiksborg, czy słynny Helsingor choćby.
- ye2bnik - nie miałem zamiaru zniechęcić, a raczej dać subiektywny dowód mojej dwuletniej bytności w Danii. Jeżeli zamierzasz być tylko na Jutlandii, to wybierz coś z mojej listy. To de facto najciekawsze miejsca tej częsci kraju Polecam zwłaszcza atmosferę Aarhus, piękne Skagen, krainę jezior oraz urokliwy Djursland. Jeżeli chciałbyś pobuszować po ciekawej z atrakcje Zeleandii, licz się z wysokimi opłatami za przejazd mostem między Fionią, a Zelandią. W razie pytań służę pomocą :) -
Bardzo interesująca relacja. Jeśli miałeś zamiar zniechęcić do tego kraju, to odniosłeś odwrotny skutek :))) Tym bardziej kusi, żeby pojechać i organoleptycznie wszystko zweryfikować :)
Mnie chyba czeka wyjazd do Danii, bo junior ciągnie do Legolandu. Wiem, że w końcu zmięknę :) Zapytam Cię, jako tymczasowego tambylca - co byś polecił zobaczyć w ciągu 3-4 dni?
Pozdrawiam -
dzięki za danie szansy obejrzenia Danii ;)
-
Myślę Robercie, że Twoje takie a nie inne postrzeganie Danii wynika również z tego, że mieszkałeś tam 2 lata i mogłeś obserwować życie tego kraju na co dzień. My jadąc tam turystycznie postrzegamy ten kraj inaczej, jedziemy od zabytku do zabytku, od atrakcji do atrakcji i wracamy do domu.
-
Całkiem ładnie w tej Danii :) szczególnie urzekły mnie zamki: Egeskov oraz Roseholm :)
-
...ważne także, że Danii jest dane mieć taką interesująca galerię zdjęć w Kolumberze Twojego, Robercie, autorstwa!...
-
Piękny tekst, którym w wyjątkowy sposób opisałeś nam Danię. Kraj, który może nie ma zbyt dużo do zaoferowania przeciętnemu turyście, a i pogoda bywa bardzo kapryśna, jednak wart jest odwiedzenia :-).
-
Byłem dwukrotnie w Danii ,ale krótko.Kraj wydał mi się nieprawdopodobnie spokojny.I czysty.Pogoda rzeczywiście jest tam mało zachęcająca
-
Tymbardziej doceniam :) Ja z kolei chętniej oddaję się przesłaniu werbalnemu płynącemu z relacji z podróży. Wydaje mi się,że wówczas najpełniej zapoznaję się z emocjami towarzyszącymi autorowi. Nie zmienia to faktu, że chętnie swoje wyobrażenia wzbogacam widokami ze zdjęć.
Danię chyba nie do końca przedstawiłem negatywnie, większość osób być może rzuciła okkiem na sam wstęp, a on rzeczywiście nie pokazuje Danii w jasnym świetle, później jednak drogą moich spostrzeżeń przelanych na te kolumberowe kartki, obraz Danii jaśnieje. Danię opisałem a sposób w jaki utrwaliła mi się w pamięci, starając się w jak najpełniejszym stopniu przelać myśli zamieszkujące głowę na papier. Efektem są te oto wypociny.
Do Kopenhagi koniecznie zajrzyj, i ja mam takie plany. Moja opisana tu wizyta w tym mieście, odbywała się w ewidentnie niesprzyjających okolicznościach, zwłaszcza pogodowych, toteż ciężko bym o Kopenhadze pisał ciepło. Uznałem, że miasto to zasługuje na swą kolejną szansę. -
Hopper jak mi wiadomo darzy Skandynawię wielką estymą. Mam podobnie, choć jak pisałem, spośród nordyckiej braci, Dania wydaje się najmniej "zasobna" w atrakcje typowo turystyczne. Latem to bywałem w Skandynawii, w końcu spędzilem tam dwa pełne lata, słońca doświadczałem, choć zbytnio w Danii nie sposób się z nim zakolegować. Wydaje mi się, że okres czasu, który tam spędziłem pozwala mi na podzielenie się pewnymi spostrzeżeniami osobistymi. Mimo mojego przekonania o przeciętnej atrakcyjności tego kraju w porównaniu rzecz jasna do wielu innych, w których bywałem, pozostaję w niekłamanym podziwie dla tego kraju. Wszystko, jak pisałem we wstępie, dzięki niesamowitym ludziom, którzy taką Danię zbudowali.
-
To bardzo ciekawe - Danię znam głównie z kolumnerowych relacji City Hoppera i do tej pory wcale nie wydawała mi się taka szara i nijaka, ale myślę sobie, że to bardzo ciekawe, jak nasze nastawienie wpływa na percepcję ;) Może powinienieć wybrać się tam latem i w pełnym słońcu, a z mniejszą dozą emocji spojrzeć na te miejsca jeszcze raz? ;)))
W każdym razie dla mnie ważny przekaz jest: do Danii tylko latem, żeby nie było depresyjnie i nie oczekując zbyt wiele, żeby się mile zdziwić - pozdrawiam -
hi, hi... jak się zaczyna czytać twoją podróż, to w pierwszej chwili przychodzi człowiekowi do głowy myśl "ktoś tu wstał lewą nogą..."
Przyznam Ci się szczerze, że jak jechałam tranzytem przez całą Danię do Hantsholm, na prom, to widoki z autostrady też mnie nie powaliły, ale mam nadzieję, że jak pojadę kiedyś to jednak spodoba mi się ten kraj. -
Więc i chyba o czymś to świadczy, skoro tak rzadko tu jest ? Nauczyć się duńskiego ? Chyba łatwiej K2 zdobyć. Strasznie ciężki to język
-
Dania w sumie rzadko gosci na Kolumberze, wiec Twoja obszerna relacja stanowi swojego rodzaju ciekawostke.
-
Czy nauczyles sie po dunsku?
-
To już dawne czasy, w ojczyźnie już trochę jestem. Czasem łapię się na tym, że powtórzyłbym epizod emigracyjny, choć w zdecydowanie innym miejscu
-
To witamy z powrotem w ojczyźnie:)
-
Zaczalem zdjecia ogladac od konca a tekst od poczatku :-) Nie wiedzialem, ze mieszkales w Danii...
-
Dzięki. Trochę ta podróż siedziała już w archiwach :) a chciałem się podzielić moimi wrażeniami i przemyśleniami odnośnie Danii. W końcu mieszkając tam dwa lata miałem okazję trochę poznać ten kraj. W sumie więc jestem w pewien sposób "umocowany" czasem do stawiania swego rodzaju tez. Choć zapewne oponenci mojego punktu zapatrywania się znajdą. Ale to tylko dobrze. Dyskusja, na poziomie rzecz jasna, jest mile wskazana
-
W żadnym miejscu nie napisałem, że jest źle. Napisałem, że niestety w atrakcje typowo poruszające duszę turysty nie jest aż tak bogato, jak choćby u innych nordyckich braci. Nie zmienia to faktu, że kilka ciekawych miejsc tam jest. Spośród wielu, w których byłem, wybrałem te przeze mnie opisane, które uznałem za ciekawe i warte pokazania. Jest oczywiście jeszcze klka ciekawych destynacji, jak cisnące się w myslach Bornholm, klify Mon czy zamek Helsingor. Jest też stowarzyszona Grenlandia :)
Moim celem było nie umniejszanie atrakcyjności Danii, choć jak nadmieniałem nie jest tu zbyt bogato w tej kwestii, co pokazanie największej wartości tego kraju - cudownych ludzi -
Robercie, mam nadzieję, że nie jest aż tak źle w tej Danii, bo ja się tam wybieram.